Jestem szczęśliwa przyszła mama . 3; Wrocilam i jestem szczesliwa !!!! no prawie 21; Jestem szcześliwą mężatką!!! 28; i ja jestem już szczęśliwą żoną :) 20; Jestem po wizycie u gin.i nie wiem czy jestem w ciąży 7; Jestem czy nie jestem w ciąży? 56
W każdej kulturze istnieje wiele przesądów na temat ślubu. Czasem z pozoru zupełnie absurdalne, zabobony mają mieć wpływ na to, czy nasze małżeństwo przeżywać będzie kolejne wielkie rocznice, czy też zakończy się szybko i z głośnym hukiem. Choć zwykle nie wierzymy w przesądy, zawsze lepiej dmuchać na zimne i wiedzieć, jak według ludowych tradycji przygotować się do szczęśliwego małżeństwa. W kulturze europejskiej, podobnie jak w każdej innej, istnieje wiele oznak tego, czy małżeństwo będzie udane, czy też lepiej zrezygnować zawczasu ze składania ślubnych deklaracji. Czasy się zmieniły, ale nasze marzenia i niepokoje o przyszłość pozostają takie same i są niezależne od naszego pochodzenia, wykształcenia i wieku. Dlatego też zebraliśmy dla was najważniejsze przesądy na temat ślubów. Zawsze przecież można posterować wydarzeniami… Wkrótce zawrzemy związek małżeński, jeżeli: - kurczak wejdzie do domu ze źdźbłem słomy w dziobie, po czym je upuści, - nad naszym domem przeleci ćwierkający drozd, - na parapecie usiądzie biała gołębica, - z sufitu zjedzie na nitce pająk, który będzie się huśtał w górę i w dół, - w nocy usłyszymy trzykrotny ryk krowy, - znajdziemy w pobliżu domu zrośnięte orzechy leszczyny lub kwiatek bzu o pięciu płatkach. Będziemy szczęśliwi w małżeństwie, jeżeli: - w dniu ślubu damy kotu do zjedzenia jakiś przysmak, podany we własnym bucie zamiast w miseczce, - kot kichnie, siedząc przed panną młodą, - przed wyjazdem do ślubu jedno z narzeczonych śnić będzie o ślubie w noc poprzedzającą to wydarzenie, - ślub weźmiemy w czerwcu, ponieważ, jak mówi stare przysłowie irlandzkie, pary zaślubione w tym miesiącu mają miesiąc miodowy przez całe życie, - ceremonia ślubu trwać będzie od wpół do godziny do pełnej godziny, ponieważ wskazówka minutowa poruszająca się w górę wróży wzrastające szczęście, - ślub odbędzie się po południu, - w dniu ślubu jest piękna pogoda (burzliwa pogoda wróży burzliwy związek), - podczas wychodzenia z kościoła padnie na nowożeńców promień słońca, - w dniu ślubu pada śnieg, - w drodze do kościoła młodzi ujrzą jagnię lub synogarlicę, - nad głowami orszaku przeleci stado białych ptaków, - pan młody schowa w kieszeni kawałek chleba, który wyrzuci po drodze (symbolizuje to wyrzucenie problemów) albo da komuś głodnemu (zapowiada to materialne powodzenie będące skutkiem szczodrości); do głodnych zaliczają się także zwierzęta, - po sukni panny młodej tuż przed ślubem przespaceruje się pająk, podczas ślubu panna młoda nosić będzie kolczyki, - pannę młodą uczesze i założy jej welon szczęśliwa mężatka, tuż przed wyjściem do ślubu, - do lewego buta, tuż przed wejściem do kościoła, panna młoda włoży nową monetę, - w wianku lub bukiecie znajdą się kwiaty pomarańczy (przynoszą szczęście, symbolizują niewinność, czystość, trwałą miłość i płodność), - do kościoła młodzi wniosą szczyptę soli (odgania zło), - pan młody będzie mieć w kieszeni podkowę (może być miniaturowa), - panna młoda będzie płakać podczas ślubu (w ten sposób wypłacze od razu wszystkie łzy i nie będzie potrzebowała ich później), - oboje młodzi wejdą i wyjdą z kościoła prawą nogą. Małżeństwo nie będzie udane, jeżeli: - młodzi urodzili się w tym samym miesiącu, - ślub brany jest w urodziny jednego z państwa młodych, - ślub został przełożony na później (wedle wierzeń przekładanie ślubu na później mogło spowodować nawet śmierć któregoś z małżonków), - pan młody zobaczy pannę młodą ubraną do ślubu jeszcze przed samą ceremonią, - panna młoda nosić będzie perły (każda perła symbolizuje łzę wylaną w małżeństwie), - w kościele pojawią się nietoperze, albo, co gorsza, któryś przeleci nad głowami państwa młodych.
"Kościół katolicki stwierdza, że współżycie seksualne może być godziwe jedynie w małżeństwie (por. KKK, 2360–2400). Na tym jednak nie koniec. Etyka katolicka wychodzi od przesłanki, że samo małżeństwo nie gwarantuje jeszcze godziwości współżycia seksualnego" – podaje miesięcznik katolicki "Znak".
Warto spotkać się z psychologiem i przyjrzeć temu, co się zmieniło, co jest powodem dość nagłego ochłodzenia w relacji. Być może jakieś tłumione emocje, żale, pretensje, czy niespełnione potrzeby i oczekiwania w ten sposób się ujawniają? W poszukiwaniu przyczyn warto także przyjrzeć się temu jak długo to trwa, kiedy było lepiej, co wtedy robił mąż i Pani, że było lepiej itp. Kiedy Pani poukłada swoje emocje, uczucia będzie Pani wiedziała czego chce, potrzebuje, oczekuje, będzie Pani łatwiej podjąć decyzje dotyczące przyszłości.
To ja. To nie znaczy, że wolna od trosk. To nie znaczy doskonała. To nie znaczy święta. Szczęśliwa, czyli przekonana o tym, że moje życie ma sens i cel, że jest Ktoś, kto mnie sobie wymarzył i nie przypadkiem wpisał w historię świata. Kochana i kochająca.
Obawiam się, że w Państwa małżeństwie nie ma czego ratować. Mąż nie angażował się w opiekę nad dzieckiem, pił, awanturował się i zdradzał Panią z inną kobietą. Pani dzielnie to znosiła, pozwalała się upokarzać, ale w końcu w Pani życiu też pojawił się inny człowiek. Uczucie do męża wygasło. Możliwe, że mąż, jak Pani twierdzi, zmienił się czy też próbuje się zmienić na lepsze, bo zauważył, wyczuł, że może Panią stracić. Obawiając się, że odejdzie Pani z dzieckiem, stosuje szantaż emocjonalny i próbuje wziąć Panią na litość, że jest słaby psychicznie, że się zabije itp. Nie twierdzę, że jest to dla niego łatwa sytuacja. Możliwe, że rzeczywiście przejrzał na oczy i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może stracić rodzinę. Proszę się jednak zastanowić, czy szantaż jest dobrą metodą na zatrzymanie Pani przy sobie? Czy jest Pani szczęśliwa w małżeństwie? Czy ma Pani pewność, że mąż nie wróci do starych nawyków, nie zacznie pić albo Pani zdradzać? Jakie ma Pani potrzeby i czy są one realizowane w małżeństwie? Nie powiem Pani, co powinna Pani zrobić, bo to nie jest moje życie. To jest Pani życie i Pani własne wybory. Wierzę, że jest Pani na tyle mądrą i silną kobietą, że podejmie Pani najlepszą, najzdrowszą dla siebie decyzję. Pani mąż nie zmieni się tylko dlatego, że Pani przy nim zostanie. Jeśli ma problem z alkoholem, jeśli Pani nie szanuje i zdradza, to najpewniej ma jakieś problemy emocjonalne i potrzebuje wsparcia psychoterapeuty. Pani jako żona psychoterapeutą dla męża być nie może. Pozdrawiam i życzę dojrzałych decyzji! Cytuj
właśnie nie raz słyszałam że "szczęśliwa matka=szczęśliwe dziecko". właściwie to sie potwierdza - gdy jestem niespełnona w łóżku to chodzę podenerwowana i "szczekam" co również odbija sie na małej - tzn. szybciej się złoszczę np. za
fot. Adobe Stock, WavebreakMediaMicro W moim małżeństwie nie układało się za dobrze. Irek pochłonięty był swoją pracą, z której wracał późno; poza tym coraz częściej wyjeżdżał na kilkudniowe delegacje. Ja zajmowałam się domem i naszymi bliźniaczkami, dorabiając na pół etatu w sklepie u znajomej, gdy dziewczynki były w szkole. Coraz rzadziej spędzaliśmy czas tylko we dwoje, coraz mniej mieliśmy sobie do powiedzenia. Łapałam się na tym, że większość naszych rozmów dotyczyła córek albo tego, co trzeba kupić lub naprawić w domu. W sypialni nie było lepiej. Albo oboje nie mieliśmy ochoty, albo byliśmy zbyt zmęczeni. Seks zszedł na dalszy plan, a właściwie zniknął z naszego harmonogramu. Żyliśmy obok siebie jak dwoje współlokatorów darzących się sympatią. Bo jednak Irek wciąż był moim przyjacielem… Przynajmniej tak mi się wydawało. – Cóż, po latach spędzonych razem ludzie nie czują już tego, co na początku związku – tłumaczyła mi rzeczywistość moja starsza siostra. – Znikają porywy namiętności. A kiedy rodzą się dzieci, świat rodziców zaczyna się kręcić wokół nich. To się nazywa szara codzienność. – Nie wiem, czy ta szara codzienność jest taka dobra… – mruknęłam. – Jest przewidywalna i bezpieczna. Dla rodziny stabilizacja to podstawa – odparła Olga. Może i racja. Jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej mi brakowało tej odrobiny nieprzewidywalności, dreszczyku emocji. Przecież moglibyśmy czymś się razem zająć. Czymkolwiek innym niż oglądanie telewizji. Jednak Irek nie wykazywał najmniejszej chęci na zmiany. – Przecież ja to robię dla was – powiedział mi kiedyś, gdy wypominałam mu, że jest w domu gościem, że nigdzie razem nie wychodzimy, że mógłby znaleźć czas choćby na kino. – Pracuję, żeby zapewnić wam jak najlepsze warunki. – Ja też pracuję – podkreśliłam. – Wiem, wiem, Monisiu. Ale teraz mam pilną robotę na jutro… – uśmiechnął się przepraszająco i wrócił do klepania w klawiaturę. Tak się skończyła próba ożywienia naszych relacji. Zniechęcona położyłam się spać. Rano musiałam wstać, wyprawić bliźniaczki do szkoły i pojechać do sklepu Edyty. Właśnie tam poznałam Marka. Wysokiego, przystojnego mężczyznę, który zwracał na mnie uwagę, przy którym znowu poczułam się jak kobieta. Na początku byłam z tego układu zadowolona Często robił u nas zakupy. A gdy czegoś nie wiedział, pytał mnie o radę. Jaki powinien wybrać proszek do prania, jaki płyn do płukania albo który z szamponów mu polecam. – No, no, chyba masz adoratora – zauważyła rozbawiona Edyta po tym, jak Marek przez kwadrans wypytywał mnie o moje zdanie na temat past do zębów. – Też mi adorator! – machnęłam ręką. – Po prostu doradzam mu w kwestiach chemiczno-higienicznych. Widać, że się nie zna. Niemniej jego zainteresowanie sprawiało mi przyjemność. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać nie tylko o asortymencie sklepu, ale także o życiu prywatnym. Dowiedziałam się, że jest samotny i zraniony po odejściu dziewczyny, która go zdradziła. Współczułam mu. Zdrada to szczyt nielojalności; ja nigdy dotąd nie brałam pod uwagę, żebym mogła z kimś innym niż Irek… Przecież był moim mężem, moim przyjacielem, ojcem moich dzieci. Nawet jeśli już nie był moim kochankiem, nie mogłabym… Czyżby? Nagle straciłam tę pewność, bo pomyślałam, że gdyby Marek chciał mnie przytulić, chyba nie umiałabym go odepchnąć. No i rzeczywiście, gdy pewnego dnia zaproponował wspólną kawę, zgodziłam się. Wybrał małą, przytulną kawiarnię. Siedzieliśmy przy stoliku, rozmawialiśmy. Przyznałam się, że nie jestem szczęśliwa, że czuję się samotna w małżeństwie. – Domyślam się, jak ci ciężko – Marek spojrzał mi prosto w oczy. – Jesteś piękną kobietą, niedocenianą kobietą, potrzebujesz męskiego zainteresowania, czułości… Niepewnie dotknął mojej dłoni, a mnie przeszył miły dreszcz. Nic dziwnego. Przecież Irek nie dotykał mnie tak od miesięcy. Popołudniowe wyjście na kawę przerodziło się w randkę z finałem w domu Marka. Z jednej strony miałam wyrzuty sumienia, ale z drugiej byłam niesamowicie szczęśliwa, zrelaksowana, zadowolona z życia, wesoła i uśmiechnięta. Do domu wróciłam wieczorem. – To ty? – dobiegł mnie z pokoju głos męża. – Tak – odpowiedziałam głośno. – To dobrze. Nie zapytał nawet, gdzie byłam ani dlaczego wróciłam tak późno. – Mamo, jestem głodna – z drugiego pokoju wychyliła się córka. – Chcę jajecznicę – uśmiechnęła się przymilnie. – Zaraz zrobię – odparłam. Irek przypomniał sobie o mnie później. Również w związku z jedzeniem, gdy zgłodniał. Kolejne dni wyglądały podobnie. Rano zaprowadzałam dzieci do szkoły, po pracy je odbierałam, wracałyśmy do domu, robiłam obiad, a gdy Irek wracał z pracy, wychodziłam do Marka. Czasami, gdy Irek się spóźniał, dzwoniłam do niego, mówiłam, że muszę wyjść, i żeby postarał się wrócić jak najszybciej, by dziewczynki nie były same. Nigdy mnie o nic nie pytał. Nie interesował się, gdzie wychodzę ani z kim. Trochę dziwne, nawet przykre, bo dowodziło, że mojemu mężowi już zupełnie na mnie nie zależało. No ale przecież miałam Marka. I tak trwałam w złudnym poczucia szczęścia, póki córka nie spytała pewnego wieczoru: – Mamo, a ciocia Kasia też pójdzie jutro z nami na spacer? – Jaka ciocia Kasia? – zdziwiłam się. – Musimy porozmawiać – wtrącił się Irek. Trochę się wystraszyłam, jakbym przeczuwała coś złego. Odesłałam bliźniaczki do pokoju i usiadłam z Irkiem w kuchni. – Ty spotykasz się z kimś, ja też kogoś mam – powiedział prosto z mostu. – Ciocię Kasię… – Owszem. Myślę, że możemy darować sobie te tajemnice. Ślepy nie jestem, widzę, że od pewnego czasu jesteś szczęśliwsza, radośniejsza. O dziwo, nie słyszałam w głosie męża wyrzutów ani żalu. Ot, stwierdził fakt. Spokojnie, jakby obojętnie. – Chcesz rozwodu? – spytałam. – A po co? – zdziwienie w głosie Irka było autentyczne. – Ty spotykasz się z tamtym, ja z Kaśką, i jest dobrze, po co to komplikować. Nie wiedziałam, co powiedzieć. – Przecież z powodu chwilowego zauroczenia nie będziemy niszczyć naszego małżeństwa. Mamy dzieci, lubimy się, rozumiemy – mówił Irek, a ja czułam się coraz dziwniej. – Kupiliśmy mieszkanie na kredyt, przed nami wiele wspólnych lat… A odskocznia przyda się każdemu. Wciąż nie wiedziałam, jak zareagować. – Wielu ludzi żyje w otwartych związkach – ciągnął Irek. – To niezły sposób na codzienną rutynę. Sama zobacz. Znowu zaczęłaś o siebie dbać, wyglądasz naprawdę ładnie – popatrzył na mnie z aprobatą. – Nie chcę, żeby dziewczynki miały z nią kontakt – wydusiłam wreszcie z siebie. – W porządku – odparł poważnym tonem. – Nikt z zewnątrz nie rozbije naszej rodziny. To co? Zgadzasz się na taki układ? – upewnił się. – Ty spotykasz się, z kim chcesz, ja też, ale o dom i rodzinę dbamy razem. Okej? Przez jakiś czas nawet mi to odpowiadało. Jednak Marek zaczął na mnie naciskać. On nie traktował naszej relacji jak chwilowego zauroczenia. Oczekiwał decyzji. – Kiedy odejdziesz od męża? Moglibyśmy zamieszkać razem z twoimi córeczkami, stworzyć rodzinę – kusił. – Nie odejdę od Irka – odpowiedziałam ze smutkiem. – I ja już mam rodzinę. – Rodzinę? – Marek roześmiał się gorzko. – To nie rodzina, tylko farsa! Ty zdradzasz męża ze mną, on zdradza cię z innymi kobietami. Myślisz, że na tym polega bycie razem? – Mamy otwarty związek – odparłam, ale sama słyszałam, że nie brzmi to przekonująco. Takie rzeczy to w filmach albo u zmanierowanych bogaczy, ale nie u zwykłych ludzi. Słowa Marka zasiały we mnie niepokój. Miał rację: prawdziwa rodzina tak nie wygląda. – Otwarty? – zakpił. – Raczej wygodny dla twojego męża. Pracuje, spędza przyjemnie czas z kochanką, a w domu ma wszystko zrobione i podstawione pod nos. Wcale się nie dziwię, że mu to odpowiada. Kiedy ostatnio byliście gdzieś razem? Kiedy cię przytulił, pocałował? Kiedy wyjechaliście we dwoje, co? Powiedz! – Dawno temu… – A w ogóle to chcesz być z nim czy ze mną? Jestem zastępstwem czy kimś na stałe? Nie umiałam odpowiedzieć. Tego wieczoru wróciłam ze spotkania z Markiem wcześniej. Chciałam przemyśleć sobie kilka spraw. Czy naprawdę otwarty związek był tym, czego chciałam? Gdzieś w głębi duszy źle się czułam ze świadomością, że Irek spotyka się z innymi kobietami. Innymi, bo Kaśka była już przeszłością. Po niej pojawiły się następne. Niektóre tylko na jeden raz. Każda z nich przez chwilę lub nieco dłużej skupiała na sobie uwagę mojego męża. Każdej z nich dawał to, czego nie dawał już mnie: pieszczoty, bliskość, czułość. Nie mogłam jednak robić mu wyrzutów, skoro sama spotykałam się z Markiem. Czy w ogóle jeszcze kochałam męża? A on mnie? Co nas łączyło? Przyjaźń, miłość, przyzwyczajenie, wygoda? A może tylko kredyt? Czemu więc czułam taki żal, taką pustkę? Tego wieczoru postanowiłam poważnie porozmawiać z Ireneuszem. – Czy ty mnie jeszcze kochasz? – spytałam, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi sypialni. Spojrzał na mnie uważnie. – Wiesz, ja też ostatnio zadawałem sobie to pytanie – odparł. Wyglądał na stremowanego. – I co? – poczułam niepokój. – Nie wiem, co z nami będzie, Monika – powiedział. – Ale wiem, że nie podoba mi się ten twój Marek. Wcale mi się nie podoba, choć sądziłem, że to będzie wygodny układ. Nie chcę, żebyś się z nim spotykała. – A ja nie chcę, żebyś się zadawał z tymi wszystkimi babami! – wypaliłam. – Mają ciebie, a ja, twoja żona, nie mam cię już od bardzo dawna. Nie chcę tak. Długą chwilę oboje siedzieliśmy w milczeniu na łóżku, tylko patrząc na siebie. Potem Irek niepewnie wziął mnie za rękę. – Oddaliliśmy się od siebie – szepnął. Pokiwałam głową. Łzy popłynęły mi po twarzy – Myślisz, że da się coś z tym zrobić? – spytałam z drżeniem w głosie. – Chociaż spróbujmy. Tej nocy odbyliśmy długą rozmowę. Jak dwoje starych przyjaciół, którzy nie mają przed sobą tajemnic. Może potrzebowaliśmy szoku w postaci „otwartego związku”, aby zrozumieć, że nadal się kochamy. Nie wiem. Najgorsze, że ktoś na pewno będzie cierpiał. Choćby Marek. Bo postanowiliśmy z Irkiem reanimować nasze małżeństwo. Przez budowanie na powrót wzajemnej bliskości i intymności. Czy się uda? Czas pokaże. Czytaj także:„Zdradzałem żonę już przed ślubem, bo była kiepska w łóżku. Po 8 latach małżeństwa zmieniła się w pięknego łabędzia”„Ona nie rozumie, że szantaż to nie miłość, a groźby to nie przejaw troski. Ale nie odejdzie, bo boi się nudy”„Żona walczyła z rakiem, a ja w tym czasie romansowałem z inną. To Lidka kazała mi się wyprowadzić”
Czym jest monogamia. Monogamia to zdolność do tworzenia związku z jedną osobą. Człowiek żyjący w związku monogamicznym jest oddany całkowicie partnerowi, a relacja jaka ich łączy jest tylko dla nich i gwarantuje im, że nikt więcej nie dzieli z nimi intymnego życia. To norma uznawana i akceptowana społecznie, zdecydowana
Jestem szczęśliwa gdy go nie ma, gdy go nie słyszę. Nie mogę stawać w obronie dzieci nawet jeśli one mają rację, bo zaraz zaczyna krzyczeć, że mam iść do mamusi, że jestem niepotrzebna w tym domu, że nic nie robię tylko leżę itp., a to nie prawda - dzieci i on mają wszystko podane do ręki, ciągle słyszę podaj to, daj to
. 351 8 455 54 134 182 442 308
nie jestem szczęśliwa w małżeństwie